Dostalam list od naszego salonowego kolegi, ktory udaje wariata, ale chyba nim nie jest.
Stała mu się krzywda - notkę mu ocenzurowano, a był to panegiryk na cześć pani ptremier, ktora wedlug naszego kolegi, aż bucha seksapilem i to do takiego stopnia, że może doprowadzić do "innych czynnosci seksualnych" męski elektorat PO. ( No bo jeśli nie ona, to kto? Chyba nie jakis pisowski kurdupel, jak słusznie zauważyl Brat Żorża.)
Przyznam, że list ten wprawił mnie w stan wielkiej konsternacji, bo uświadomiłam sobie, że nie wiem, co jest u mnie silniejsze - niechęć do cenzury, czy niechęć do pani premier. Doszłam jednak do wniosku, że muszę stanąć w obronie seksualności pani premier.
O seksualności uczą przecież w szkole, przedszkolaki już wiedzą, że spanie z rączkami na kołderce, to zamach na ich psychikę, uczone autorytety pochylają się nad przyrodzeniem pisowskiego elektoratu, a my tu jakąś dulszczyznę uprawiamy.
Czy to wypada?
Komentarze